Wywiady z osobami zasłużonymi dla polskiej optometrii, cz. IV. Polacy nie gęsi… Wywiad z Piotrem Kamińskim

Wywiady z osobami zasłużonymi dla polskiej optometrii, cz. IV

Polacy nie gęsi…

Wywiad z Piotrem Kamińskim
rozmawiała Luiza Krasucka, Przewodnicząca PTOO

Luiza Krasucka:
Drogi Piotrze, chciałabym zapytać: jak to się stało, że zostałeś tłumaczem, bardzo rozpoznawalnym w branży optometrycznej i okulistycznej i obecnym podczas wszystkich wiodących wydarzeń edukacyjnych w naszej branży? Od czego to wszystko się zaczęło? Czy dobrze sięgam pamięcią do roku 2010, kiedy w Polsce pojawili się prof. Maples i prof. Harris?

Piotr Kamiński:
Tak naprawdę wszystko zaczęło się jeszcze wcześniej, na konferencji połączonej z warsztatami, w Poznaniu, na którą przyjechał prof. Maples. O ile dobrze pamiętam, było to w 2008 roku. Na poznańską konferencję zostałem zaproszony w kuluarach innej konferencji okulistycznej, na której spotkałem Radosława Szewca i Włodzimierza Lisa, czyli ówczesne władze PTOO. Optometria była dla mnie kompletnie nieznaną dziedziną i na dobrą sprawę nawet nie wiedziałem wtedy, czym dokładnie się zajmują optometryści. Dlatego musiałem zacząć poznawać tę branżę od podstaw, od zera. Na początku byłem trochę zaskoczony tematyką wystąpień dotyczących terapii widzenia (VT) widząc, że w pracy z pacjentami można wykorzystywać takie przybory jak piłki, sznurki i patyczki, ale jednocześnie bardzo mnie to zaciekawiło. Po pierwszej konferencji wziąłem udział w kolejnej, następnie w warsztatach, z czasem zacząłem pracować również z firmami działającymi w branży optycznej. Tak, w dużym skrócie, zaczęła się moja przygoda z optometrią. Miałem szczęście, że na początku pracy w tej branży spotkałem bardzo miłe i pomocne osoby, które pomogły mi zapoznać się z nową dziedziną wiedzy. Przy okazji, chciałbym im wszystkim zbiorowo podziękować.

Luiza Krasucka:
Czyli to już 12 lat.

Piotr Kamiński:
Tak, zgadza się. Wychodzi na to, że przez większość mojego życia zawodowego pracuję w branży ochrony wzroku. Przez ten czas zdobyłem nieco wiedzy fachowej dzięki pomocy wielu życzliwych osób [śmiech]. Szczerze mówiąc lubię robić tłumaczenia dotyczące wzroku, bo dzięki temu moja wiedza ciągle się rozwija.

Luiza Krasucka:
A co jest według ciebie trudniejsze: tłumaczenia symultaniczne [prowadzone równocześnie z mówcą, nierzadko w dźwiękoszczelnej kabinie – stąd nazywane kabinowym – przyp. red.], tłumaczenia konsekutywne [tłumaczenie następcze, prowadzone po zakończeniu wypowiedzi mówcy – przyp. red.] czy tłumaczenia pisemne? Co jest Twoim konikiem?

Piotr Kamiński:
To zupełnie różne rodzaje tłumaczeń i dlatego należy traktować tłumaczenia pisemne i ustne jako osobne kategorie. Po angielsku mamy nawet osobne słowa: translator i interpreter, które opisują tę różnicę. Można powiedzieć, że tłumaczenia pisemne wymagają bardzo dużej dokładności, ale jednocześnie dają możliwość sięgania do źródeł, konsultowania się, wprowadzania poprawek i udoskonalania kolejnych wersji tekstu. Natomiast w tłumaczeniach ustnych wszystko dzieje się bardzo szybko, i w zasadzie w trakcie nie ma już czasu na konsultacje czy poprawki. Jeżeli chodzi o moje preferencje przy tłumaczeniach ustnych, to wolę tłumaczyć w kabinie, dlatego, że pracuje się tam zawsze w parze, można liczyć na podpowiedź ze strony drugiej osoby. Chociaż ten rodzaj pracy może wydawać się trudniejszy niż tłumaczenie konsekutywne, ponieważ odbywa się niemal jednocześnie z wystąpieniem mówcy, to moim zdaniem jest on bardziej komfortowy i mniej obciążający dla tłumacza.

Luiza Krasucka:
Czyli jednak nie lubisz pracować w świetle reflektorów?

Piotr Kamiński:
Na pewno nie jest to moja ulubiona metoda pracy tłumacza. Chociaż moja praca wiąże się nierozerwalnie z wystąpieniami publicznymi, to zawsze, szczególnie na początku, były one dla mnie źródłem dodatkowego stresu. Teraz, po wielu latach pracy w branży, na różnych konferencjach czy warsztatach czuję się po prostu tak, jakbym spotykał się z grupą znajomych. Obecnie poziom stresu, jaki odczuwam w pracy jest dużo niższy, ale wystąpienia publiczne zawsze wiązały się dla mnie z pewnym dodatkowym napięciem.

Luiza Krasucka:
Czyli głęboko w środku jesteś skromnym człowiekiem. Powiedz w takim razie czy masz jakieś metody, żeby sobie radzić z napięciem w pracy?

Piotr Kamiński:
Moim zdaniem, podstawową metodą, która pozwala zredukować stres związany z pracą tłumacza jest rzetelne przygotowanie się do każdego zlecenia. Staram się zawsze ustalić jak najwięcej szczegółów dotyczących tłumaczenia, proszę organizatorów odpowiednio wcześniej o materiały, z którymi później się zapoznaję, przygotowuję sobie glosariusze [rodzaj słownika, zawierającego trudniejsze wyrazy stosowane w danej dziedzinie i ich odpowiedniki w innych językach – przyp.red.], a jeżeli mam wątpliwości, to proszę organizatorów o wyjaśnienia. W większości cierpliwie odpowiadają na moje pytania [śmiech]. Poświęcam na to sporo czasu przed każdym tłumaczeniem, ale dzięki temu naprawdę wiem, o czym mówię, a przekład jest wysokiej jakości. Kolejną metodą jest ćwiczenie samych technik wystąpienia publicznego. Brałem udział w różnych warsztatach, dotyczących na przykład emisji głosu, które pozwalają zapanować nad oddechem w trakcie tłumaczenia, pozwalają rozluźniać się podczas pracy. Ze stresem w pracy tłumacza można radzić sobie, przyjmując odpowiednią strategię (czyli rzetelnie przygotowując się do zlecenia) oraz poprzez poznawanie i stosowanie określonych technik takich jak emisja głosu, kontrola oddechu, relaksacja, itd. To moje dwa podejścia do stresu w pracy.

Luiza Krasucka:
Może zechciałbyś zdradzić nam, czy w trakcie twojej wieloletniej pracy zdarzyły się takie sytuacje, gdy pomimo tego przygotowania i odbytych szkoleń musiałeś w jakiś sposób improwizować? Czy improwizacja to jest coś, co towarzyszy Ci na co dzień w twojej pracy, zwłaszcza właśnie w tych tłumaczeniach ustnych?

Piotr Kamiński:
W mojej ocenie improwizacja jest wpisana w pracę tłumacza ustnego, bo każde tłumaczenie jest w mniejszym albo większym stopniu moją własną interpretacją tego, co powiedział ktoś inny, jest próbą przekazania cudzych myśli własnymi słowami. Często zdarza się coś takiego, że mamy słowo „na końcu języka”, ale nie możemy go sobie w danej chwili dokładnie przypomnieć. Zgodnie z prawami Murphy’ego zdarza się to najczęściej wtedy, kiedy dane słowo jest nam najbardziej potrzebne. To jest dobry przykład sytuacji, w której tłumacz musi improwizować. Muszę wtedy zastąpić słowo, którego mi akurat brakuje, posługując się synonimem albo opisać jego znaczenie i w ten sposób uniknąć „zacięcia się” w trakcie wypowiedzi. Pamiętam jak podczas kursu terapii widzenia zdarzyło mi się tłumaczyć dygresję dotyczącą zjawiska optycznego, którego nie było w planowanym wystąpieniu i dlatego nie mogłem się wcześniej przygotować. Mam jeszcze przed oczami skomplikowany schemat narysowany na tablicy, nad którym musiałem się niesamowicie skupić i po minach uczestników oceniałem, czy moje tłumaczenie jest dla nich sensowne.

Luiza Krasucka:
A czy możesz nam powiedzieć jak to się stało, że zostałeś tłumaczem?

Piotr Kamiński:
Uczę się angielskiego już od bardzo dawna, zacząłem jeszcze w poprzednim tysiącleciu. Zawsze lubiłem uczyć się języków i akurat angielskiego nauczyłem się najlepiej, bo poświęciłem temu językowi najwięcej czasu i wysiłku. Dlatego poszedłem studiować anglistykę i w trakcie studiów zdecydowałem, że będę specjalizować się w tłumaczeniach. Ciekawiło mnie językoznawstwo, interesował mnie przekład jako zagadnienie teoretyczne i praktyczne, bardzo lubiłem czytać publikacje z translatoryki autorstwa Barańczaka. Później ukończyłem dodatkowe studia podyplomowe dla tłumaczy w Instytucie Lingwistyki Stosowanej UW oraz liczne kursy związane z rozwojem zawodowym organizowane np. przez Stowarzyszenie Tłumaczy Polskich.

Luiza Krasucka:
W takim razie jeszcze jestem ciekawa, jak to jest po tylu latach współpracy z branżą optyczną, czy Ty się czujesz już częścią tej branży, czy też dla Ciebie jest to po prostu sposób na życie i sposób na zarabianie pieniędzy? Czy coś więcej?

Piotr Kamiński:
Na pewno przy tłumaczeniach z branży optycznej pracuje mi się bardzo przyjemnie i komfortowo. Lubię robić tłumaczenia w ogóle ze względu na to, że zdobywam przy okazji dużo nowej wiedzy, ale branża ochrony wzroku ciekawi mnie szczególnie, dlatego że rozwija się dynamicznie i często pojawia się w niej coś nowego, czego nie wiedziałem wcześniej. Ponieważ pracuję w tłumaczeniach związanych z optyką i ochroną wzroku już tak długo, to zlecenia branżowe są dla mnie nie tylko wydarzeniem zawodowym, ale również okazją do spotkania się z licznymi znajomymi. Te zlecenia mają dla mnie szczególny status, nie są takim zupełnym „krokiem w nieznane”. Najczęściej widuję na nich znajomych, z którymi utrzymuję kontakty i spotykam się również poza pracą. Dzięki temu praca na wydarzeniach z branży ochrony wzroku jest dla mnie znacznie przyjemniejsza. Wielokrotnie po tłumaczeniach z branży optycznej spędzałem mój prywatny czas z uczestnikami i wykładowcami np. wychodząc na kolację, spacer czy wybierając się nawet na spływ kajakowy. To sprawia, że praca na wydarzeniach z branży ochrony wzroku jest dla mnie znacznie przyjemniejsza i budzi miłe skojarzenia. Dzięki wiedzy praktycznej, którą zdobyłem, mogłem ostatnio doradzać mojej żonie Ani przy wyborze soczewek do nowych okularów. Podobno jest z nich bardzo zadowolona.

Luiza Krasucka:
A jak ty postrzegasz nasze środowisko? Czy jeśli patrzysz na swoje środowisko tłumaczy, czy tutaj są tu jakieś podobieństwa jeśli chodzi o organizowane konferencje, szkolenia i sposób interakcji między ludźmi?

Piotr Kamiński:
Myślę, że największą różnicą jest to, że środowisko tłumaczy jest dosyć mocno zatomizowane. W zasadzie każdy tłumacz pracuje indywidualnie i w dużym stopniu niezależnie od innych. Oczywiście przy tłumaczeniach symultanicznych pracujemy w parach, ale to są często zespoły tworzone ad hoc, pod konkretne zlecenie.

Kolejną różnicą jest to, że my tłumacze pracujemy na zmianę w różnych, czasami zupełnie odległych od siebie, dziedzinach. Na początku przyszłego tygodnia będę na przykład tłumaczyć konferencję o nowych zastosowaniach sztucznej inteligencji, a w weekend kolejną konferencję na temat medycyny estetycznej.

Luiza Krasucka:
Chciałabym się jeszcze dowiedzieć jak Ty poradziłeś sobie z nową sytuacją, związaną z pandemią koronawirusa? Czy w jakiś sposób zmieniło to styl Twojej pracy? Wszyscy wiemy, że wiele konferencji zostało odwołanych, część z nich odbywa się zdalnie. Czy ta sytuacja wymusiła na Tobie jakieś nowe zachowania? Czy musiałeś nauczyć się robić pewne rzeczy inaczej niż do tej pory, tak jak większość osób? Czy może to się jakoś nie odbiło szczególnie na Twojej pracy?

Piotr Kamiński:
Zdecydowanie tak. Bardzo wiele zmieniło się w mojej pracy i ta zmiana nadeszła zupełnie niespodziewanie. Pamiętam moje tłumaczenie dla jednej z firm z branży kontaktologicznej, które się odbywało pod koniec lutego i okazało się być moim ostatnim tradycyjnym zleceniem przed wprowadzeniem lockdownu. Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, w jak wielkim stopniu koronawirus zmieni nasze życie. Wszystkie bez wyjątku konferencje i inne tłumaczenia ustne, które miałem zaplanowane na marzec zostały odwołane na przestrzeni jednego tygodnia. Wiosna jest co roku okresem bardzo intensywnej pracy, więc miałem już wówczas w ręku bilety, przygotowane plany podróży, umówione pary do tłumaczeń kabinowych, etc, więc musiałem poświęcić długie godziny na odwoływanie planów. To był dla mnie dość duży wstrząs, bo zastanawiałem się wtedy, czy tłumaczenia ustne nie znikną z rynku na zawsze i czy nie będę musiał znaleźć sobie nowego zajęcia. W tym czasie intensywnie szukałem nowych metod i narzędzi, które umożliwiałyby tłumaczenie zdalne. Konsultowałem się z dźwiękowcami, pytając o to, jak można zorganizować tłumaczenie ustne z domu. Na szczęście okres ogromnej niepewności związanej z pandemią nie trwał długo i po około czterech tygodniach zaczęły się pojawiać wydarzenia on-line, czyli zupełnie nowa forma pracy tłumaczeniowej, która wcześniej stanowiła jedynie ciekawostkę i była stosowana wyłącznie w naprawdę wyjątkowych sytuacjach. Musiałem odświeżyć znajomość różnych komunikatorów takich jak Teams, WebEx czy Zoom, kupić sobie mikrofon, z którego teraz korzystam przy ustnych tłumaczeniach (własne słuchawki miałem już wcześniej). Największą zmianą spowodowaną przez pandemię jest to, że teraz nigdzie nie wyjeżdżam na zlecenia i wszystkie tłumaczenia ustne realizuję, siedząc przy własnym biurku. Najdalszy wyjazd wiązał się z tłumaczeniem konferencji Optometria 2020 i była to podróż rowerem do śródmieścia Warszawy, do koleżanki, z którą pracowałem w parze. Jeszcze rok temu byłoby to dla mnie zupełnie niewyobrażalne.

Luiza Krasucka:
To chyba duża strata, bo zawsze najbardziej chwalony byłeś właśnie za bardzo fajny styl tłumaczeń na żywo. Obserwując Ciebie można było zauważyć, że bardzo często zachowujesz się dokładnie tak, jak wykładowca. Gdy on siada – Ty siadasz, gdy on drapie się po głowie – Ty robisz dokładnie to samo. Wręcz można było odnieść wrażenie, że jesteś jego klonem. Czy takie zachowania są celowe, czy one są wyuczone?

Piotr Kamiński:
Miło mi to słyszeć. Rzeczywiście uważam, że ustny przekład trochę traci, kiedy nie ma możliwości bezpośredniego obserwowania mówcy i tłumacza. Myślę, że przy tłumaczeniach zdalnych kamerka i mikrofon nie są do końca w stanie oddać całej złożoności sygnałów, które wysyłamy w trakcie mówienia, gestykulując, zmieniając ton głosu, czy spoglądając w określony sposób. Wspomniałaś o naśladowaniu mówcy – jest to technika, która nazywa się shadowing, w ramach której tłumacz stara się być niejako cieniem osoby, z którą pracuje. Takie chodzenie jak cień za prelegentem wynika z tego, że przy ustnym tłumaczeniu musimy być niezwykle skupieni, ponieważ wszystko odbywa się na żywo. Aby nie uronić żadnego słowa, staram się stać w niewielkiej odległości od wykładowcy, jeżeli on przechodzi na drugą stronę sali, to idę tam razem z nim. Czasami osoby, które rzadziej współpracują z tłumaczami są takim zachowaniem zdziwione, ale nam bardzo ułatwia to pracę. Ponadto uważam, że tłumacz powinien starać się być podczas pracy prawie niewidzialny. To znaczy, że osoby które słuchają tłumaczenia powinny być w stanie odbierać wypowiedź tłumacza tak, jakby słuchały oryginału wystąpienia we własnym języku. Właśnie dlatego staram się nie tracić przekazu, który płynie z gestykulacji, tonu głosu, demonstrowania i staram się jak najwierniej oddawać nie tylko to, co wykładowca mówi, ale również naśladować to, co robi. Staram się, żeby moje tłumaczenia były poprawne językowo i merytorycznie, ale również ciekawe i nie nużyły słuchaczy. Podczas jednego z kursów terapii wzrokowej z prof. Maplesem usłyszałem od uczestniczki, że miała wrażenie, jakby profesor mówił do niej na zajęciach po polsku, co dało mi ogromną satysfakcję. Z drugiej strony jednak, zawsze staram się pamiętać o tym, żeby nie wybiegać przed orkiestrę, tzn. nie uzurpować sobie roli wykładowcy i ograniczyć się do tłumaczenia. Dlatego nie odpowiadam bezpośrednio na pytania słuchaczy, tylko przekazuję je prowadzącemu zajęcia, nawet jeżeli słyszałem identyczne pytanie wcześniej i znam odpowiedź.

Luiza Krasucka:
Tłumaczenia ustne, pisemne… no ale jesteś człowiekiem – orkiestrą, który nie kończy na tym. Właśnie trzymam w rękach słownik polsko-angielski i angielsko-polski z zakresu optometrii, którego jesteś współautorem. Czy może chciałbyś powiedzieć coś więcej na temat tego przedsięwzięcia?

Piotr Kamiński:
Nad słownikiem pracowałem wspólnie z Justyną Nater. Myśl o przygotowaniu takiej publikacji chodziła mi po głowie już od dłuższego czasu, ale dzięki Justynie tę myśl udało się „przekuć w papier” i opublikować słownik. Tak naprawdę Justyna wykonała ogromną pracę, wyszukując i klasyfikując różne określenia związane z ochroną wzroku, natomiast moją rolą było przygotowanie tłumaczenia oraz dodanie do treści słownika tego, co zgromadziłem w swoich notatkach i glosariuszach. Justyna zajęła się potem wykonaniem korekty całości, opracowaniem graficznym, składem, dystrybucją. Myślę, że to ona wykonała większość pracy. Bardzo się cieszę, że ten słownik mógł się ukazać i nie pozostał w sferze planów. Mam również nadzieję, że będzie przydatny dla specjalistów.

Luiza Krasucka:
A czy oprócz tego planujesz również jakąś aktywność edukacyjną? Nieraz uczestnicy szkoleń, podczas których byłeś tłumaczem występowali właśnie z takim zapytaniem.

Piotr Kamiński:
Często słyszę podobne pytania. Po studiach przez 3 lata pracowałem jako nauczyciel języka, dzięki czemu zdobyłem nieco doświadczenia w prowadzeniu zajęć. Podobnie jak ze słownikiem, myślałem o prowadzeniu takich kursów dla specjalistów, ale ich organizacja będzie wymagała ogromnego nakładu pracy, a na razie jest mi trudno wygospodarować wolny czas. W tym roku byłem zajęty opracowaniem tłumaczenia czterech rozdziałów do nowego wydania polskiego „Kontaktologii” J. Efrona, które niedawno się ukazało. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie pomysł prowadzenia kursu również doczeka się realizacji.

Luiza Krasucka:
Zdarzają się przypadki, że ktoś studiuje optometrię i kończy studia, trafia do gabinetu i nagle stwierdza, że nie tak do końca czuje się pewnie z tym zawodem. Obecnie jednak jest dużo możliwości przekwalifikowania się w obrębie branży. I pewnie taka ścieżka kariery, jaką Ty wybrałeś, również może dla kogoś być ciekawą opcją. Jakie Twoim zdaniem trzeba mieć predyspozycje do tego, aby myśleć o w tłumaczeniach?

Piotr Kamiński:
Tak jak mówiliśmy wcześniej, należy rozróżnić pracę tłumacza pisemnego i ustnego. Jeśli chodzi o tę pierwszą, to myślę że trzeba mieć takie cechy jak: dokładność, staranność i wytrwałość w poszukiwaniu informacji, takie trochę detektywistyczne zacięcie. Trzeba pamiętać o terminowości, odpowiedzialności, żeby bez poczucia wstydu móc się podpisać własnym nazwiskiem pod każdym tekstem, który tłumaczymy. Natomiast jeżeli chodzi o pracę tłumacza ustnego, to trzeba pogodzić się przede wszystkim z tym, że jest to praca, która wiąże się z wystąpieniami publicznymi. Dlatego trzeba radzić sobie z tremą związaną z mówieniem do wielu obcych osób, z byciem w centrum uwagi. Myślę że trzeba mieć również umiejętność szybkiej reakcji i kojarzenia faktów, pracy na wysokich obrotach. Kiedyś słyszałem, ze praca tłumacza kabinowego generuje podobne napięcie jak praca kontrolera lotów. Trudno mi się do tego odnieść, ale sam widzę wiele podobieństw między pracą tłumacza kabinowego i bardzo szybkiej jazdy samochodem, kiedy trzeba mieć stale napiętą uwagę i podejmować mnóstwo decyzji w krótkim czasie. Jeżeli chodzi o pracę tłumacza w ogóle, zarówno pisemnego jak i ustnego, to trzeba pamiętać o tym, że cechuje ją ogromna nieprzewidywalność, a jej jedynym stałym elementem jest zmienność. Często nie wiadomo gdzie i dla kogo będziemy pracować za miesiąc, ile i jakich zleceń się pojawi. Moim zdaniem jest to jednocześnie zaletą tej pracy, ponieważ zapewnia jej różnorodność i sprawia, że jest ciekawa. Bardzo doceniam to, że mam możliwość podróżowania, poznawania nowych ludzi, ciągłego uczenia się. Praca tłumacza ustnego jest okazją do tego, żeby odwiedzić takie miejsca, do których nie mógłbym wejść na co dzień takich, jak na przykład zakład odlewający z płynnego metalu elementy silników samochodowych, laboratorium badające jakość leków czy strzelnicę w Centrum Szkolenia Policji. Jak widać, ciężko jest się nudzić w tej pracy.

Luiza Krasucka:
Mówiłeś, że sporą część Twojego czasu zawodowego zajmują też różnego typu zlecenia pisemne. Jest ich dużo. Pewnie łatwo jest się w tym wszystkim zagubić? Czy masz też jakieś rady dla nas, jak radzić sobie z zarządzaniem projektami? Tak naprawdę ta praca to po prostu zarządzanie projektami, chyba tak to można powiedzieć.

Piotr Kamiński:
Rzeczywiście, łatwo jest się pogubić, pracując przy różnych projektach dla różnych zleceniodawców w tym samym czasie. Staram się sobie radzić z tym wpisując wszystkie zlecenia do kalendarza, ustawiając przypomnienia w telefonie (każde przypomnienie dubluję), mam też system robienia katalogów, z terminami realizacji moich tłumaczeń. Nie powiem, że przez 12 lat ani razu się w tym nie pogubiłem, ale były to pojedyncze przypadki, więc myślę, że ten system się sprawdza. Tak jak wspomnieliśmy, przy tłumaczeniach ustnych dochodzi jeszcze element logistyki, przygotowania się do wyjazdu, spakowania walizki, kupienia biletów i zaplanowania podróży odpowiednio wcześniej. Jeżeli pracuję w parze z innym tłumaczem albo tłumaczką dochodzą do tego jeszcze wspólne ustalenia, żeby np. jechać tym samym pociągiem. W szczycie sezonu, który w branży tłumaczeniowej przypada na wiosnę i na jesień, to naprawdę dużo dodatkowej pracy.

Facebook
Twitter
LinkedIn
Pinterest

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies